Namche Bazaar (Namche Bazar)
Docieramy do stolicy Khumbu i serca kraju Szerpów, Namche Bazaar na wysokości 3440 m. Największe miasto regionu w kształcie amfiteatru jest malowniczo wkomponowane w strome zbocza nad dolinami Dudh Kosi i Bhote Kosi. Mikrokosmos Himalajów, łączący stare i nowe, duchowe i praktyczne, lokalne i globalne. Do połowy XX wieku Khumbu pozostawało niemal całkowicie odizolowane. Pierwsze ekspedycje himalajskie przybywały od strony Indii i Tybetu, a dopiero po otwarciu Nepalu na turystów zaczęły się tu regularne trekkingi. Pierwsze lodge otworzono w 1964 r. Dziś wioska tętni turystycznym życiem, ale wczesnym rankiem i wieczorem widać codzienne rytuały – kobiety pracujące na polach ziemniaków, dzieci w mundurkach zmierzające do szkoły, mnichów w burgundowych szatach idących do klasztoru.
Buddyzm tybetański wyznacza rytm życia Szerpów. Nie tylko w Namche, ale i mniejsze wioski mają swój klasztor (gompa) lub przynajmniej kaplicę, a młynki modlitewne spotyka się wielokrotnie. Codziennością jest ofiarowywanie kadzideł i małych dań bóstwom opiekuńczym. Miejscowi wierzą w lokalne duchy gór i jezior (tzw. lu), dlatego przed rozpoczęciem budowy domu czy pola niezbędna bywa zgoda lamy, który odprawia specjalne rytuały appeasementu, mające przebłagać duchy miejsca. Obrzędy rodzinne obejmują rytuały związane z narodzinami (dziecko otrzymuje imię nadane przez lamę), małżeństwem (nierzadko aranżowanym przez rodziny) i śmiercią (ważna jest kremacja, a duszę zmarłego prowadzą modlitwy lamów). Sporadycznie ppraktykowane bywa „sky burial” – rytuał znany w Tybecie, polegający na pozostawieniu ciała na górskim zboczu.
Tarasowe ulice zabudowane są kamiennymi domami z niebieskimi i zielonymi dachami, w tle górują Thamserku i Kongde Ri. Funkcjonują tu dziesiątki lodge’y i restauracji, piekarnie i kafejki internetowe oferują cappuccino i ciastka, są nawet bankomaty, kantory wymiany walut, czy poczta. Pojawiły się nawet małe galerie sztuki i księgarnie podróżnicze. Coraz silniej obecny jest wpływ globalizacji: satelity, telefony komórkowe i zachodnie produkty przenikają do tradycyjnej struktury społecznej. Akurat w naszym wypadku z powodu awarii elektrowni w Thame musieliśmy radzić sobie bez elektryczności.
Namche rozwinęło się jako centrum handlu. Jeszcze przed turystyką przyciągało kupców z Tybetu, którzy przez przełęcze przynosili sól, wełnę i skóry jaków, wymieniając je na ryż, proso czy herbatę z niższych dolin. Słowo „bazaar” nie jest przypadkowe – już sto lat temu odbywały się tu cotygodniowe targi, które dziś wciąż są sercem życia społecznego – współcześnie w soboty. To jedyne w swoim rodzaju wydarzenie: mieszkańcy Khumbu i okolicznych dolin schodzą się, by sprzedawać i kupować towary – od jedzenia po ubrania i sprzęt trekkingowy (de facto „made in Nepal”).
Nie brakuje nawet boiska do siatkówki. Możemy podziwiać, jak miejscowi z lekkością skaczą i rozgrywają mecze, zupełnie jakby grali na nizinach. Dla nas surrealistyczny widok. Z trudem oddychamy, ruszamy się jak muchy w smole, a zawiązanie buta wymaga nie lada wysiłku. Za kilkanaście dni – wracając z Gokyo – także będziemy mogli biegać i skakać. Póki co czekamy, aż poziom czerwonych krwinek urośnie o kilkanaście procent.
Nad miastem góruje Kangtega (6782 m), rozłożysta sylwetka z siodłowatą granią nadała jej przydomek „Końskie Siodło”. Pierwszego wejścia dokonali w 1963 r. David Dornan, Tom Frost, Michael Gill i Jim Wilson. Samo Namche ma istotne znaczenie zdrowotne – po dwóch dniach trekkingu niemal wszyscy zostają na dzień aklimatyzacyjny zgodnie z zasadą „climb high, sleep low” – trzeba pójść w górę i wrócić z powrotem na nocleg na tej samej wysokości. Typowym wyjściem jest wspinaczka na punkt widokowy przy Everest View Hotel (3880 m) lub do sąsiednich wiosek Khumjung i Khunde. Dzięki temu organizm stopniowo przyzwyczaja się do wysokości, zmniejszając ryzyko oraz objawy choroby wysokościowej.
Odwiedzamy Sagarmatha Next – centrum edukacji ekologicznej nad Namche (w Syangboche na wysokości 3780 m), współtworzone m.in. przez szwedzkiego podróżnika Tommy’ego Gustafssona wraz z nepalskimi partnerami z fundacji Sagarmatha Pollution Control Committee. Pełni rolę muzeum i galerii sztuki recyklingowej: artyści tworzą instalacje z odpadów pozostawionych przez turystów i wyprawy. To także punkt zbiórki śmieci, którego celem jest walka z rosnącym problemem zanieczyszczeń w regionie i budowanie świadomości ekologicznej.
Rocznie region odwiedza od 50 do 60 tysięcy turystów, co stawia poważne wyzwania ekologiczne. Sagarmatha Next prowadzi akcję „Carry me back” – każdy turysta może zabrać w drogę do Lukli sprasowane odpady, które następnie trafiają do recyklingu w Katmandu. W drodze powrotnej wspólnymi siłami znieśliśmy z Himalajów ponad 40 kg śmieci, tj. o ponad 40 km więcej, niż Polacy z „sąsiedniej” agencji Adventure 24.
Kierujemy się do Khumjung (3780 m) – dużej wsi, zwanej czasem „stolicą duchową” Khumbu, położonej na płaskim i dość rozległym siodle u stóp świętej góry Khumbila. Tradycyjnie społeczeństwo Szerpów ma charakter wspólnotowy. Najważniejszą jednostką jest rodzina wielopokoleniowa, w której kilka generacji mieszka pod jednym dachem. Dziedziczenie tradycyjnie następowało po najmłodszym synu (cauldung), który zostawał w domu i opiekował się rodzicami. Kobiety odgrywają istotną rolę w gospodarstwie domowym i rolnictwie. W Khumjung widoczne są także tradycje wspólnej pracy – mieszkańcy organizują się w grupy sąsiedzkie (shingo), które razem pracują na polu, budują domy czy pomagają przy większych uroczystościach.
Do lat 60. XX wieku Szerpowie nie mieli dostępu do formalnej edukacji – wiedza przekazywana była ustnie, a pismo tybetańskie znali głównie mnisi. W 1961 r. sir Edmund Hillary, już po sukcesie na Evereście otworzył w Khumjung pierwszą szkołę w regionie Khumbu. Początkowo mieściła się w niewielkim baraku i uczyło się tu kilkanaścioro dzieci, które przełamywały sceptycyzm własnych rodzin wobec „obcej” edukacji. Pierwsza nauczycielka, Ang Kami Sherpa, była absolwentką szkoły z Darjeeling – fakt ten miał symboliczne znaczenie, bo pokazywał, że Szerpa może uczyć Szerpów. Dziś to rozbudowany kompleks – Khumjung Secondary School, z kilkuset uczniami z całego regionu. Szkoła stała się wzorem dla kolejnych placówek powstających w Khunde, Phaplu czy Pangboche, a Fundacja Hillary’ego (Himalayan Trust) wybudowała w Nepalu łącznie kilkadziesiąt szkół.
Nepal przez wieki pozostawał odizolowanym królestwem. Zjednoczył go w XVIII wieku Prithvi Narayan Shah, tworząc państwo, które uniknęło kolonizacji – w przeciwieństwie do sąsiednich Indii. W XIX wieku Nepal prowadził wojnę z Brytyjczykami (1814–1816), zakończoną traktatem z Sugauli. Królestwo straciło część terytoriów, ale zachowało niezależność, a Gurkhowie – żołnierze z górskich plemion – weszli do służby w armii brytyjskiej, stając się legendą na wielu frontach. Po II Wojnie Światowej i zakończeniu monarchii absolutnej (1951) kraj powoli otwierał się na świat. W 2008 roku zniesiono monarchię i ogłoszono republikę federalną. Dziś Nepal boryka się z ubóstwem (ponad 20% ludności żyje poniżej granicy ubóstwa), ale turystyka górska pozostaje jednym z najważniejszych motorów gospodarki, przynosząc corocznie miliardowe przychody.
Niewidzialnymi bohaterami Himalajów są tragarze (porters). Dzięki nim funkcjonują lodge, klasztory i szkoły. Typowy ładunek to 60–80 kg, choć zdarzają się rekordy ponad 100 kg. Wielu porterów pochodzi nie tylko z Khumbu, lecz także z biedniejszych regionów Nepalu, m.in. z Rolwaling czy Dolakha. Dzienny zarobek za transport ładunku bywa równy tygodniowej pensji w nizinnych prowincjach. Tragarze poruszają się powoli, w równym rytmie, często w sandałach lub prostych butach. Co kilkaset metrów robią przerwę, odkładając ładunek na specjalne drewniane kozły ustawione przy szlaku. Zasada etykiety dla turystów jest prosta: ustąpić drogi i nie przeszkadzać w marszu – to oni są tu naprawdę „na służbie”.
Nepal jest krajem dwóch tradycji religijnych – hinduizmu i buddyzmu – współistniejących w codziennym życiu. W Katmandu zobaczyć można świątynie hinduistyczne i stupy buddyjskie stojące obok siebie. W rejonach wysokogórskich dominuje buddyzm tybetański – przeniesiony tu wraz z uchodźcami i pielgrzymami z północy. Klasztor w Khumjung został zbudowany w XIX wieku – tradycja wiąże jego fundację z miejscowym lamą, który miał wizję nakazującą wzniesienie świątyni u stóp góry Khumbili (5761 m) uważanej za górę opiekuńczą Szerpów i nigdy niezdobywaną z powodu tabu religijnego.
Wnętrze gompy uderza bogactwem barw i szczegółów. Centralne miejsce zajmuje monumentalna figura Guru Rinpoczego (Padmasambhawy), który w VIII wieku wprowadził buddyzm do Tybetu. Po bokach stoją wizerunki bodhisattwów i bóstw opiekuńczych, m.in. Avalokiteśwary – ucieleśnienia współczucia – oraz Tar, żeńskich emanacji mądrości i ochrony. W tle, na malowidłach i thangkach, pojawiają się sceny z życia Buddy i mandale symbolizujące kosmiczny porządek. Złoto symbolizuje oświecenie, czerwień energię i współczucie, a błękit nieskończoność nieba.
Jedną z najbardziej osobliwych relikwii świątyni i całych Himalajów jest „skalp yeti”. Zamknięty pod kloszem, ma kształt półkuli pokrytej włosiem i przez dekady rozpalał wyobraźnię podróżników. W latach 60. relikwię wypożyczono do badań (m.in. po interwencji Hillary’ego); analizy sugerowały, że powstała z sierści seraua/kozo-antylopy. Nie podważyło to jednak wiary miejscowych, dla których relikwia ma wartość duchową i ochronną – ma „trzymać zło z dala” od Khumjung. Podobne „dowody” istnienia yeti znajdowano także w Pangboche, gdzie przechowywano rzekomą rękę yeti.
Powyżej Namche, przy ścieżce w stronę Kyangjuma i Tengboche, stoi czorten upamiętniający polskich himalaistów, którzy zginęli w górach najwyższych. Usytuowany w malowniczym punkcie widokowym, z panoramą na Everest i Lhotse, pełni rolę symbolicznej bramy – przypomnienia o cenie, jaką zapłacono za marzenia o zdobywaniu Himalajów. Powstał z inicjatywy polskich wspinaczy i przyjaciół Nepalu, przy współpracy z lokalną społecznością Szerpów. Niewielka, biała budowla z kolorowymi flagami modlitewnymi upamiętnia 33 Polaków.
Czorten przypomina lata 70. i 80. XX wieku nazywane złotym okresem polskiego himalaizmu. To wtedy Polacy, mimo ograniczeń politycznych i gospodarczych PRL-u, osiągnęli absolutny światowy szczyt w górach najwyższych, a pojęcie „Lodowych Wojowników” (Ice Warriors) przeniknęło do języka świata gór. Z braku sprzętu, pieniędzy i wsparcia państwa rodziła się niezwykła determinacja i kreatywność – wspinacze dorabiali, szyjąc sprzęt w garażach, zdobywali fundusze organizując tzw. wyprawy zarobkowe, a w górach podejmowali się rzeczy, których inni się obawiali. Choćby jako pierwsi stanęli zimą na Evereście, Manaslu, Kangchenjundze, Cho Oyu, Dhaulagiri, czy Shisha Pangmie.
W Himalajach szybkość i odległość tracą znaczenie. Każdy krok staje się świadomym wysiłkiem, walką z coraz rzadszym powietrzem i własnym ciałem. Tutaj dystans mierzy się nie kilometrami, lecz metrami przewyższenia. Cały dzień marszu może oznaczać zaledwie kilka kilometrów na mapie, ale okupionych setkami z trudem stawianych kroków. „Tatrzańskie Niziołki”, przyzwyczajone do cwałowania po szczytach i przeliczania tras na godziny, nie zrozumieją, że w Himalajach sukces mierzy się cierpliwością. To nie góry dostosują się do człowieka – to człowiek musi dostosować się do gór. Podstawową zasadą aklimatyzacji jest stopniowe oswajanie wysokości – nie zwiększać wysokości noclegu o więcej niż 500 metrów na dobę i co kilka dni wpleść dzień aklimatyzacyjny, by organizm miał czas się przystosować.
Hasłem himalajskich przewodników jest „bistari” (बिस्तारि) – powoli, spokojnie. To więcej niż wskazówka – to filozofia marszu. Równy krok, spokojny oddech, zatrzymanie na chwilę, by spojrzeć na cierpiącego współtowarzysza. Kto idzie zbyt szybko, naraża się na chorobę wysokościową i nokaut; kto idzie powoli, ten idzie dalej. Marsz pod Everest jest jak lekcja pokory i uważności. Krok, oddech, chwila zatrzymania. Dopiero w takim rytmie trekking staje się możliwy – bo w najwyższych górach świata nie wygrywa najszybszy i najsilniejszy, ale ten, kto potrafi wsłuchać się w ciało i w rytm gór. A ciężko dopiero będzie.
Na tym odcinku (poniżej 4000 m) wciąż jest za „nisko” dla jaków (gęste futro powoduje przegrzewanie, a organizm źle znosi wilgoć i ciepło). Póki co najczęściej spotykanymi zwierzętami jucznymi są dzokio – hybrydy powstałe ze skrzyżowania jaka i krowy domowej. Na grzbietach noszą butle gazowe, worki ryżu, piwo i colę dla turystów, deski, blachę falistą, a nawet meble. Przeciętnie obciążenie sięga 60–80 kg. Idą wolno, w równym rytmie, prowadzone przez poganiaczy, którzy nawołują i pogwizdują, by utrzymać karawanę w ruchu. Najczęściej słychać krótkie okrzyki „tsho, tsho!” – odpowiednik naszego „hej!” – które mają nadać rytm całej karawanie.
Za Kyangjumą główny szlak do Tengboche odbija na południowy wschód i zaczyna długie zejście do rzeki Dudh Kosi. Ścieżka wiedzie kilkaset metrów serpentynami w dół, prowadząc do Phunki Tenga/Phunki Thanga (3250 m), niewielkiej osady nad rzeką, otoczonej gęstym lasem i szumem wodospadów. Znajduje się tu kilka herbaciarni, gdzie wędrowcy zatrzymują się na odpoczynek przed wymagającym podejściem. W naszym wypadku to jedyny deszczowy fragment etapu na trekkingu.
Za Phunkii Thanga szlak wdrapuje się stromo pod górę. To jedno z najbardziej wymagających podejść na całym odcinku – niemal 600 metrów przewyższenia w ciągu dwóch godzin marszu. Za nami pofalowana dolina Dudh Kosi z kolejnymi grzbietami niknącymi w błękitnej mgle. To też chwila, w której uświadamia się, jak głęboko szlak wcina się w serce najwyższego pasma.
Nad tym fragmentem króluje Thamserku (6623 m) – potężna, śnieżno-lodowa piramida o ostrych grzbietach i pionowych ścianach. To jedna z najbardziej imponujących gór widocznych na szlaku do EBC, choć leży „tylko” w bocznym paśmie. Thamserku znaczy „Ściana Ptaków” – nazwa nawiązuje do legendy, wedle której duch góry przybiera postać śnieżnego ptaka. Wschodnia ściana uchodzi za jedną z najtrudniejszych barier lodowych Himalajów, a masyw kilkakrotnie był sceną dramatów, które ugruntowały reputację góry jako jednej z najbardziej zdradliwych w rejonie Khumbu. Pierwszego wejścia dokonali w 1964 r. członkowie wyprawy nowozelandzkiej (Lynn Crawford, Peter Farrell, John McKinnon, Richard Stewart).
To pierwsza okazja do poczucia, że „Dach Świata” jest niemal na wyciągnięcie ręki. Wyrasta mur śniegu i skał – monumentalny amfiteatr gór. Po lewej widać piramidalny wierzchołek Everestu, za nim ogromne masywy Lhotse i Nuptse, a po prawej smukła, perfekcyjna sylwetka Ama Dablam zamyka panoramę. Cisza przerywana jedynie szumem wiatru i brzękiem modlitewnych flag, sprawia, że czas się zatrzymuje. Panorama z Tengboche to nie tylko widok – to doświadczenie, które zostaje w pamięci na całe życie.
Po stromych zakosach las rzednie i ścieżka wychodzi na otwartą przestrzeń płaskowyżu. Oczom ukazuje się Tengboche Monastery (3867 m) – duchowe centrum całego Khumbu i jeden z najważniejszych klasztorów buddyzmu tybetańskiego w Nepalu. Białe czorteny i kolorowe bramy zdobione mantrami na tle monumentalnej góry strzegą przejścia w stronę wyższych dolin.
Klasztor założył w 1916 r. lama Gulu, inspirowany wizją świętej góry Khumbila. Gompa była kilkakrotnie niszczona – przez trzęsienie ziemi w 1934 r. i pożar w 1989 r. – ale odbudowywana dzięki wsparciu lokalnej społeczności i międzynarodowych darczyńców. Na szczycie kani widnieją złote ornamenty i pary lwów śnieżnych, strażników dharmy. Przechodząc przez bramę, wędrowiec symbolicznie wchodzi w buddyjską przestrzeń duchową, gdzie codzienny świat łączy się z sacrum. Tu organizowane są coroczne festiwale Mani Rimdu, podczas których mnisi w maskach odgrywają symboliczne tańce zwycięstwa dobra nad złem.
Uczestnictwo w puja (pudży) robi ogromne wrażenie – hałas, kakofonia dźwięków, zapachy, półmrok. Wnętrze, pachnące masłem jakowym i dymem kadzideł, rozświetlają rzędy lampek maślanych odbijających się w złotych i czerwonych ornamentach. Mnisi zasiadają wzdłuż ścian, odziani w bordowe szaty, i rozpoczynają codzienny rytuał modlitwy i medytacji. Rozbrzmiewają dungczen – kilkumetrowe trąby, których niski dźwięk przypomina grzmot. Potem wchodzą w rytm ogromne bębny nga, uderzane pałkami w jednostajnym, transowym takcie. Do tego dochodzą wysokie tony obojów gyaling, a całość przeplata się dźwiękiem dzwonków dril-bu i talerzy ding-sza. Mnisi recytują mantry, a ich głosy, głębokie i monotonne, nakładają się na siebie jak fale. Wykonują rytualne mudry – gesty dłoni symbolizujące różne aspekty buddyjskiej nauki. Należy uszanować zakaz robienia zdjęć w trakcie modlitw.
W tym miejscu gromadzili się wspinacze zmierzający ku Everestowi. Dla Szerpów było oczywiste, że przed wyprawą należy uzyskać błogosławieństwo lamy – modlitwę o pomyślność, ochronę przed złymi duchami i szczęśliwy powrót. Lama błogosławił sprzęt i uczestników, a na czekanach i kaskach wieszana była khata – białe szarfy. W latach 50. XX wieku zwyczaj ten przejęli również zachodni himalaiści. Polskie wyprawy również przestrzegały tej tradycji. Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz czy Krzysztof Wielicki przyznawali, że puja w Tengboche lub w mniejszych gompa na szlaku miała dla nich wymiar szczególny. Zwyczaj ten trwa do dziś – żadna poważna ekspedycja w Himalajach nie wyrusza bez puja, niezależnie od narodowości uczestników.
Trasa do Everest Base Camp wiedzie przez tereny młodych geologicznie gór, wciąż kształtowanych przez wodę, lód i ruchy tektoniczne. W Deboche działa najstarszy w Nepalu klasztor żeński (początek XX w.; obecny kompleks rozwijany w latach 20.–30.); poniżej miejscowości przechodzimy przez odcinek znany z osunięć ziemi i podmytych fragmentów ścieżki. Podczas monsunu rwące wody potoków podmywają brzegi, a deszcze wypłukują warstwy ziemi. Zimą i wiosną z kolei osłabia je proces zamarzania i rozmarzania: woda wnika w szczeliny, rozsadzając grunt i powodując oderwanie całych fragmentów zbocza. W efekcie ścieżki bywają podmyte, a brzegi urywają się nagle w stronę rzeki. Szlak bywa okresowo zamykany lub przenoszony na obejścia.
Za Deboche szlak przecina rwącą Imja Khola – lodowcową rzekę spływającą z masywów Lhotse i Ama Dablam. Tutaj znajduje się jeden z ostatnich mostów wiszących na trasie do EBC. Barierki udekorowane są kolorowymi flagami modlitewnymi lungta. Flagi trzepoczą na wietrze, unosząc mantry ku niebu – każdy podmuch ma nieść modlitwy za pomyślność wędrowców i mieszkańców Khumbu. Jakoby największe błogosławieństwo przynosi sytuacja, w której podaruje się je komuś w prezencie. Stąd wielu wędrowców na szlaku EBC wiesza symbolicznie flagi „dla innych”, by ich droga była bezpieczna.
W rejonie Shomare (4040 m) oraz Orsho (4190 m) dolina zaczyna się rozszerzać. Zbocza coraz bardziej suche i ubogie w drzewa, a w tle łagodne, rozległe stoki gór porośnięte jedynie karłowatymi krzewami. Zanikają pola ziemniaków, otoczone niskimi murkami z kamieni chroniącymi rośliny. Dominujące w diecie Szerpów ziemniaki (podawane w formie zup, placków-rosti, czy gulaszu warzywnego-alu tarkari) pojawiły się w Himalajach dopiero w XIX wieku, a roślina okazała się idealna dla wysokości: odporna na chłód, dająca szybki plon, mogąca rosnąć na skąpo żyznych glebach.
Na trasie mija się sakralne monumenty symbolizujące oś świata, łączące ziemię i niebo. W Khumbu przyjęła się forma tybetańska czorten, ale w Nepalu równie często mówi się o „stupach”. Na kopule namalowano oczy Buddy jako „oczy mądrości”, które spoglądają w cztery strony świata, symbolizujące wszechwiedzę i czujność. Między nimi widnieje znak „१” będący nepalską cyfrą 1, oznaczającą jedność wszystkiego. Stupa jest świadectwem przenikania się stylu nepalskiego i tybetańskiego. Forma odzwierciedla symbolikę pięciu żywiołów: ziemi (podstawa), wody (kopuła), ognia (iglica), powietrza (dyski) i eteru (zwieńczenie).
Powyżej 4000 m pozostają krzewinki jałowca, twarde trawy i porosty. Zostawiamy za sobą doliny, wkraczamy w świat wysokogórskich krajobrazów, gdzie dominują moreny, kamienne rumowiska i lodowcowe dopływy. To świat surowy, gdzie życie roślinne walczy z zimnem, wiatrem i krótkim okresem wegetacyjnym. Dalej rosną już tylko kępy mchu i porostów – jedyne formy zdolne przetrwać zimę i promieniowanie ultrafioletowe.
Przekraczamy symboliczny próg, ostatni spacer wśród zieleni krzewów. Dalej już rozpościera się królestwo gór i lodowców. Woda zyskuje mlecznoszary kolor, jakby ktoś rozpuścił w niej kredę. To efekt zawiesiny pyłu skalnego i mączki lodowcowej, powstałej w procesie kruszenia skał przez jęzory lodowe. W porze monsunu potok potrafi się zmienić w rwącą, brązową, zrywającą mosty i niszczącą brzegi rzekę. Z kolei zimą i wczesną wiosną przepływy spadają do minimum, a koryta lodowcowych rzek miejscami niemal zamarzają, co dodatkowo podkreśla kontrast między porami roku.
W większości trekkingowych regionów Nepalu (Annapurna, Manaslu, Langtang) od 2023 roku wprowadzono zakaz trekkingu indywidualnego; wymagany jest licencjonowany przewodnik/porter. Szlak do Everest Base Camp jest jednym z ostatnich szlaków dostępnych dla samotnych piechurów. Formalnie można by zatem iść solo, w praktyce byłoby to jednak źródłem kłopotów i trudności logistyczno-organizacyjnych. Z perspektywy całego trekkingu usługi Satori Adventures (P) Ltd. wypada ocenić pozytywnie.
Dingboche (4410 m) jest ostatnią większą osadą przed wysokogórskim światem moren i lodowców. Liczy kilkadziesiąt lodge’ów, kilka sklepików oraz kawiarnię (z quasi-kinem), w sezonie wiosennym i jesiennym tętni życiem. Jest także kluczowym punktem aklimatyzacyjnym wymagającym dodatkowego dnia, by organizm przyzwyczaił się do wysokości. Początek maja, akurat święto flagi.
Tutaj niepodzielnie króluje Ama Dablam (6812 m) – góra, którą wielu uznaje za najpiękniejszą w całych Himalajach. Jej sylwetka jest tak doskonała, że nawet Everest wydaje się przy niej masywny i surowy. Smukła, strzelista piramida, z bocznymi ramionami i charakterystycznym lodowym serakiem w centrum, stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli dalszego trekkingu do Everest Base Camp.
część III – Everest Base Camp
część I – Lukla
część IV – Cho la
część V – Gokyo
część VI – Katmandu
wprowadzenie – link