Cho la
Everest Base Camp został osiągnięty, zaś po cofnięciu się do Gorak Shep i Lobuche grupa podzieliła się. Zmęczona i wyczerpana większość podjęła decyzję o odwrocie, kierując się przez Pheriche i Pangboche w stronę Namche. Siedmioro wraz z Moniką i dwoma przewodnikami kontynuowało zaplanowaną trasę ku przełęczy Cho La (5420 m), będącej jednym z najbardziej spektakularnych i trudniejszych odcinków himalajskiego trekkingu. Ruszyliśmy ku krainie jezior Gokyo, wybierając bardziej dziki, wymagający fragment Himalajów – mniej uczęszczany, bardziej narażony na kaprysy pogody i ryzyko techniczne.
Trasa daje inne spojrzenie na Himalaje niż uczęszczana trasa w stronę Base Campu. Po rozstaniu z głównym szlakiem ścieżka na Dzonghlę szybko traci charakter zatłoczonego szlaku. Tam, gdzie jeszcze niedawno mijało się inne grupy trekkingowe, karawany i lodge pełne życia, teraz rozciąga się surowa pustka. Ścieżka prowadzi przez morenowe zwały kamieni i szarość lodowcowych osadów. Za plecami zostało już wszystko, co przypominało cywilizację. Wokół czuć ciszę – tylko skrzypienie butów po żwirze i twardy oddech i kaszel zdradzają obecność człowieka.
Kierujemy się do niewielkiej osady Dzonghla (4830 m), strzegącej przełęczy Cho La, schowanej za górą, na bocznym ramieniu Cholatse Khola. W świecie, w którym pył, pot i zimno towarzyszą każdemu krokowi, codzienna higiena sprowadza się do minimum. Ogranicza się do wilgotnych chusteczek, które w himalajskich realiach zastępują zarówno prysznic, jak i mycie twarzy czy rąk. W wyżej usytuowanych lodgach woda w kranach (jeśli w ogóle jest) zwykle zamarza nocą, a próby kąpieli stwarzają ryzyko przeziębienia. Czająca się choroba wysokościowa nie wybaczyłaby dodatkowych obciążeń.
Toalety na dachu świata to najczęściej dziura w podłodze – tzw. „squat toilet”. Pod nogami beton, klepisko albo deski, wokół surowe ściany z dykty, a przez szczeliny hula wiatr. Do tego spłukiwanie w postaci wiadra lub baniaka z niemal zamarzniętą cieczą. Niektórzy używają w nocy butelek lub przenośnych pojemników w pokoju, by uniknąć lodowej „ekspedycji”. To jednak element wysokogórskiej codzienności. Toalety mogą być spartańskie, jeżeli widoki z nieszczelnych okien są niepowtarzalne.
Początek drogi ku przełęczy wydaje się łagodny – ścieżka prowadzi kamienistymi zboczami wzdłuż wyschniętych potoków i gruzowisk morenowych. Z każdą godziną krajobraz staje się jednak coraz bardziej surowy: zanika roślinność, pojawia się tylko nagi żwir i odłamki skał. Niebawem droga zaniknie. Dalej nie podążają już karawany jaków, bo przełęcz jest dla nich zbyt trudna. Tylko nieliczni tragarze i trekkerzy z przewodnikami podejmują wyzwanie marszu ku lodowej grani.
Pierwsze wyzwanie to stromy, kruchy żleb, którym ścieżka wspina się ku lodowcowi. Wchodzimy w strefę śniegu. Wbrew nazwie nie tylko jego obecność może wywołać tzw. ślepotę śnieżną. Oparzeń rogówki można doznać także na suchych, kamienistych stokach. Wystarczy silne promieniowanie UV, które na dużej wysokości jest wielokrotnie intensywniejsze niż w dolinach. Śnieg i lód tylko potęgują efekt, bo odbijają promienie niczym lustro. Objawy pojawiają się z opóźnieniem – ponoć najpierw uczucie piasku pod powiekami, potem narastający ból, łzawienie i światłowstręt. Zmiany są odwracalne, choć kilka dni bólu i przymusowego odpoczynku mogłoby unicestwić wyprawę.
Elementem koniecznego wyposażenia powinny być okulary przeciwsłoneczne z najwyższym filtrem kategorii „4”, blokujące niemal całe promieniowanie. W całym regionie trekkerzy zmagają się także z kaszlem khumbijskim, tzw. „Khumbu cough”. To przewlekłe podrażnienie dróg oddechowych, spowodowane połączeniem suchego, mroźnego powietrza, wysiłku fizycznego i niedotlenienia. Drobiny pyłu z moren i lodowców potęgują efekt, a kaszel potrafi męczyć jeszcze długo po zakończonym trekkingu. Środkiem zaradczym jest zasłanianie ust (lub także nosa) buffem lub kominem.
Maszerujemy wzdłuż potężnej bryły Cholatse (6440 m)- „cho” oznacza jezioro, „la” – przełęcz, a „tse” – szczyt, stąd „szczyt nad przełęczą jeziora” (okalnie znany jest także jako Jobo Lhaptshan). Od południa i wschodu opada potężnymi, gładkimi ścianami, od zachodu i północy tworzy ostre grzbiety i żebra lodowe. Wyróżnia się strzelistą, niemal piramidalną sylwetką, która przypomina miniaturę Ama Dablam, ale o bardziej ponurym, surowym charakterze. Ze względu na strome, gładkie ściany oraz skomplikowane linie podejścia uznawana jest za jedną z najtrudniejszych gór regionu Khumbu. Pierwsze wejście (dopiero) w 1982 r. udowodniło, że „niemożliwe” można przełamać (amerykańska wyprawa – Vern Clevenger, Galen Rowell, John Roskelley, Bill O’Connor). Cholatse był ostatnim z niezdobytych nazwanych szczytów w Khumbu.
Gigantów wokół nie brakuje, za nami odsłania się amfiteatr Himalajów. Po lewej wyrasta potężne Taboche (6542 m), obok strzeliste Arakam Tse (6423 m), zwane także „dzikim szczytem” rzadko odwiedzanym przez wspinaczy. W centrum błyszczy smukła piramida Ama Dablam (6812 m). Dalej rozpościera skrzydła Kangtega (6783 m) , zamykając panoramę i skrywając za sobą Thamserku. Kosmiczne przedstawienie trwa nieprzerwanie od milionów lat. A wędrowiec na chwilę staje się częścią symfonii gór.
Na wysokości około 5200 m krajobraz gwałtownie się zmienia. Wchodzimy na pochyłe lodowe pole – fragment lodowca pozbawionego gruzu, lecz przykrytego śniegiem, który rozciąga się aż po przełęcz. W sezonie wiosennym bywa przetarty i stosunkowo bezpieczny, ale świeży opad śniegu zamienia go w zdradliwą taflę, pod którą kryją się szczeliny. Najbezpieczniej jest wczesnym rankiem, gdy śnieg jest twardy i nie zdążył rozmięknąć. W miarę upływu dnia słońce ogrzewa stoki, a wtedy pokrywa śnieżna staje się niestabilna – jej struktura ulega rozluźnieniu i zwiększa się ryzyko zapadnięcia.
Konieczne staje się korzystanie z raczków. Ciszę przerywa tylko chrupanie śniegu pod butami i krótkie komendy współtowarzyszy. Idziemy jeden za drugim w odstępach, by dodatkowo nie obciążać mostków śnieżnych kryjących szczeliny. Powietrze jest rozrzedzone – każdy oddech w śnieżno-lodowym labiryncie staje się wysiłkiem, a serce bije szybciej niż przy zwykłym marszu.
Towarzyszy nam palące Słońce. Zimno i gorąco jednocześnie. Cho La słynie jednak z tego, że potrafi w kilka minut zmienić swoje oblicze. Słońce ustępuje miejsca chmurom, a przełęcz spowija mgła i śnieżyca. W takich warunkach łatwo stracić orientację – ścieżki znikają, a lodowiec staje się jednolitą, białą pustynią. Dla nieprzygotowanych oznacza to dezorientację i ryzyko zabłądzenia.
Ścieżka łagodnym łukiem wznosi się ku siodłu przełęczy. Widok niemal abstrakcyjny – biel śniegu rozciąga się jak bezkresne płótno, na którym natura zostawiła zaledwie kilka smug i pęknięć lodu. Łagodna równia, ale w istocie pod warstwą śniegu kryje się twardy, spękany lód. Pozorna gładkość to jedynie maska ukrytego żywiołu.
Przełęcz Cho la (niekiedy „Chola”)– 5420 m – szerokie, zaśnieżone siodło otoczone ostrymi graniami. Dla himalajskich społeczności z Khumbu słowo „la” oznacza przełęcz, ale też granicę światów: między dolinami ludzi a sferą bogów i duchów, zamieszkujących wieczne śniegi. Latem przełęcz bywa odsłonięta i kamienista, zimą i wiosną to najczęściej biała kraina czy też lodowa równina, gdzie wiatr świszczy między szczytami. Tym razem stadium pośrednie.
Przełęcz otwiera widok na nowy i odmienny świat doliny Thagnaku. Na tle nieba rysuje się strzelista sylwetką Arakam Tse (5900 m), obok niej tonie w chmurach piramida Phari Lapche (6017 m). Nad odległą lodowcową doliną czuwają dwa bliźniacze bastiony – Kangchung Shar (6103 m) i Kangchung Nup (6089 m).
Cho la (5420 m) jest jedną z trzech wielkich przełęczy w rejonie Khumbu. Razem z Renjo la (5360 m) i Kongma la (5535 m) tworzy pełny trekkingowy krąg wokół Everestu – znany jako Three Passes Trek (Trasa Trzech Przełęczy). Kongma la, najwyższa i najdziksza, łączy dolinę Imja z rejonem Lobuche – tu ponoć spotyka się tylko ciszę. Cho la łączy Dzonglę z Dragnag, ku której zmierzamy. Renjo la, najniższa z przełęczy, spina dolinę Gokyo z doliną Thame, oferując z siodła jedną z najsłynniejszych panoram w Himalajach – widać jednocześnie Everest, Lhotse, Makalu i Cho Oyu.
Zejście na drugą stronę jest strome, często oblodzone. Bez wątpienia trudniejsze od samego podejścia, uzupełnione sztucznymi ułatwieniami. Później śnieżną scenerię zastąpi krajobraz kamieni i piargów, z których wypływają strumienie zasilane przez topniejący lód.
Trasa wiedzie przez rozległe, kamienisto-trawiaste tereny, które miejscowi nazywają kharka – sezonowe pastwiska. Na murawach pojawiają się naki, czyli samice jaka. Samce częściej spotyka się w karawanach jako zwierzęta juczne, natomiast samice stanowią podstawę gospodarki Szerpów – dają mleko z którego wyrabia się masło (ghee), sery (chhurpi) i jogurt. Włókno wykorzystuje się do wyrobu odzieży i namiotów, a suszone odchody pełnią rolę opału w rejonie, gdzie brakuje drewna.
Docieramy do Dragnag vel Thangnak (4700 m), niewielkiej, sezonowej osady trekkingowej na skraju rozległej moreny bocznej Ngozumpy – najdłuższego lodowca Himalajów, który już następnego dnia trzeba przekroczyć, by dotrzeć do Gokyo.
Dolinę Gokyo rzeźbi najdłuższy lodowiec Nepalu, Ngozumpa (ok. 36 km, dla porównania najdłuższy na świecie, Siachen w Karakorum, liczy ponad 70 km). W zestawieniu lodowcem Khumbu (ok. 17 km), znanym z drogi do EBC, Ngozumpa sprawia wrażenie bardziej „księżycowego” – zamiast klasycznych szczelin i seraków dominuje szara pustynia kamieni, z której gdzieniegdzie wyłaniają się błękitne ściany lodu. Pokrywająca go warstwa rumoszu miejscami chroni lód przed Słońcem, a miejscami przyspiesza jego topnienie.
Wchodzimy w labirynt garbów, jarów i usypisk, gdzie każdy krok wymaga skupienia. Trzeba mozolnie pokonywać kolejne grzbiety moren, szukać przejść między jeziorkami i lodowymi klifami. Lodowiec nieustannie pracuje – regularnie słychać huk pękających brył lodu i osuwających się skał. W przewodniku Radka Kucharskiego wydawnictwa Cicerone (2023) napisano: „zachowaj szczególną ostrożność (…), nie zbliżaj się do jezior i trzymaj z dala od klifów (…) ścieżka może wyglądać zupełnie inaczej, gdy tam będziesz”.
Szlak musi być nieustannie aktualizowany – ustawiane są nowe kopczyki (cairns) wskazujące zalecaną trasę. Zdarza się, ze nawet doświadczeni przewodnicy tracą na chwilę orientację (co zdarzyło się także Purnie). Sforsowanie Ngozumpy zajmuje kilka godzin, choć w linii prostej cel wydaje się na wyciągnięcie ręki. To droga powolna i męcząca, ale zarazem jedna z najbardziej pamiętnych na całym trekkingu.
Cho Oyu (8201 m) – szósta pod względem wysokości góra świata i najwyższy szczyt pasma Mahalangur na granicy Nepalu z Tybetem. Nazwa oznacza „Turkusową Boginię” – nawiązuje zarówno do koloru nieba i jezior u jej stóp, jak i do sakralnego wymiaru gór w wierzeniach tybetańskich. W tradycji buddyjskiej góra jest uznawana za siedzibę bóstwa. Zdobyta od zachodniej, tybetańskiej strony w 1954 roku przez Austriaków Herberta Tichy i Seppa Jöchlera oraz Szerpę Pasanga Dawa Lamę. W sezonie zimowym udało się to Polakom w 1985 r. – Maciejowi Berbece, Maciejowi Pawlikowskiemu, Andrzejowi Heinrichowi i Jerzemu Kukuczce. Na grani łączącej Cho Oyu (8201 m) z Everestem i Lhotse, dominując nad doliną Ngozumpa i lodowcem, wznosi się Gyachung Kang (7952 m) – najwyższa góra na świecie spośród szczytów niższych niż 8000 m, często nazywana „pierwszym z nieośmiotysięczników”.
W Nepalu znajduje się ponoć ponad 3200 lodowców o łącznej powierzchni ok. 5300 km². Po mozolnym marszu przez szary labirynt Ngozumpy, ścieżka stromo wspina się na boczną morenę po zachodniej stronie doliny. I wtedy dzieje się magia, za chwilę ujrzymy odmienną twarz Gokyo.
część V – Gokyo
część I – Lukla
część II – Namche Bazaar
część III – Everest Base Camp
część VI – Katmandu
wprowadzenie – link